Od zawsze w moim domu była muzyka na żywo. Po Rodzicach pozostały mi nuty, na które mogę tylko patrzeć, bo niestety, nie odziedziczyłam po nich talentów muzycznych, ale dzięki nim muzyka stała się ważną częścią mojego życia.

Kiedy byłam małą dziewczynką nie znosiłam brzmienia skrzypiec i byłam szczęśliwa, że nie ma ich w moim domu. Musiało minąć kilkanaście lat, żebym odkryła magię w „bolesnych jękach” (tak myślałam o dźwiękach wydawanych przez ten instrument).  Nie stałam się fanatyczną wielbicielką skrzypiec, ale nie raz poruszały mnie do łez.

Napisałam o tym w związku z filmem o Paganinim, który w tym tygodniu obejrzałam po raz kolejny (po kilkuletniej przerwie) i który wywołał te same uczucia. I nie mam na myśli wyłącznie życia wspaniałego skrzypka i kompozytora (wrażliwy geniusz pozbawiony smaku prawdziwego dzieciństwa podzielił los podobnych sobie, nie do końca umiejących odnaleźć się w realnym świecie). Chciałam przede wszystkim powiedzieć kilka słów o muzyce, której w tym obrazie nie mogło zabraknąć.

NiccoloPaganini
Niccolo Paganini

Paganini (1782-1840) potrafił wydobyć ze skrzypiec zaskakujące dźwięki. Nie przerywał koncertu, gdy pękały struny (słynna stała się jego gra na jednej strunie), Uznano, że jest uczniem samego diabła. Z tego powodu kościół katolicki odmówił mu pochówku na poświęconej ziemi. Przez wiele lat syn wirtuoza walczył o cofnięcie anatemy. W 1853 roku, po złożeniu w ofierze ponad miliona złotych franków odprawiono mszę, podczas której odpuszczono grzechy Paganiniemu. Jednak dokument zezwalający na pogrzeb wydano w 1896 roku.

Po śmierci Niccolo Paganiniego Liszt oświadczył: Bez wahania wypowiadam przekonanie: drugi Paganini już się więcej nie pojawi. Ta przepowiednia się spełniła.

W encyklopedii z 1875 roku napisano o Paganinim: Gra jego demonicznej potęgi, stanowi epokę w technicznym postępie gry na skrzypcach.

Może się mylę, ale mam wrażenie, że w filmach biograficznych rzadko zdarza się  powierzyć rolę geniusza innemu geniuszowi w tej samej dziedzinie, a tu właśnie tak się stało. Niccolo Paganiniego zagrał David Garrett, wspaniały skrzypek grający od czwartego roku życia (tak jak Mistrz, w którego się wcielił). Wydaje się, że instrument jest jego częścią. Gra z niewymuszoną lekkością, bawi się muzyką, Zdarzało mi się widzieć artystów wykonujących te same utwory i miałam wrażenie, że nie dotrwają do końca, padną z wyczerpania (tyle sił i napięcia wkładali w grę, że sama czułam się zmęczona). Garrett jest ich przeciwieństwem.

Znalazłam dwa fragmenty z filmu („Paganini: Uczeń diabła”; film niemiecko-włoski z 2013 roku). Może ktoś się skusi posłuchać niezwykłej muzyki (tak ja ją odbieram).

  1. Scena w tawernie kończy się grą na jednej strunie.
  2. „Capriccio Nr. 24” – jeden z popularniejszych utworów Paganiniego. Mam wrażenie, że w tej muzycznej opowieści zmieściła się cała gama uczuć towarzysząca człowiekowi w życiu. Są chwile beztroski i szczęścia, i pojawiający się nagle zgrzyt, zło wywołujące dreszcz, szaleństwo i łzawe nutki smutku, a po nich powrót radości…

***

***